eleWator 11, www.ksiazka.net.pl, 19.01.2016

copyright © www.ksiazka.net.pl

Kwartalnik literacko-kulturalny wydawany przez Fundację Literatury imienia Henryka Berezy przy wsparciu miasta Szczecina, Stowarzyszenia Gmin Polskich Euroregion Pomerania i MKiDN na trwale wpisał się już pejzaż rynku literackiego w Polsce.

Kolejny tematyczny numer 11 z 2015 roku jest poświęcono poecie, Allenowi Ginsbergowi,  który uważany jest za klasycznego już przedstawiciela Beat-Generation, a także głównego przedstawiciela nurtu konfesyjnego w poezji (według mnie po Robercie Lowellu i Sylvii Plath). Guru pokolenia kontrkultury, mieszkaniec słynnych hoteli: Beat i Chelsea Hotel, inspirował artystów różnych specjalności: muzyków: Janis Joplin, Boba Dylana, artystów takich jak Andy Warhol. Mimo, iż poetyka konfesyjna charakteryzowała  się lirycznym skrytym zwierzeniem, to w jego twórczości często obecne były ostre sformułowania dotyczące intymnej sfery człowieczej cielesności i seksualności. Te przerysowania wypełniały jego autobiograficzny „Skowyt”, ale także późniejsze tomy. Chciał opisać swoje zwariowane, anarchistyczno-narkotykowe czasy, gdzie wizje wielkich zdehumanizowanych upadłych metropolii nakładały się na obrazy spalonej napalmem wietnamskiej dżungli.

Redakcja układając zamówiony materiał stawiała na pierwszym miejscu „odczytanie” Gisnberga na wielu poziomach; jako poetę konfesyjnego, jako przedstawiciela pokolenia The New Vision, Beat Generation, jako nowatora językowego, poetę awangardowego, literackiego wizjonera, dla którego poezja, ze swoją ezoteryczną obrazowością była narzędziem do komunikowania się ze światem, tym, którym właśnie dział się za oknami wynajmowanych pokojów, odbytych w międzyczasie podróży, w tym podróży narkotycznych.

Zdeklarowany homoseksualista, któremu również zdeklarowany gej Edward White poświęcił dość spory artykuł, piszący i mówiący o tym otwarcie, przełamywał tym samym wszelkie – językowe, estetyczne, obyczajowe konwencje, atakował przy tym wartości mieszczańskie, co nie przeszkadzało mu przychodzić na spotkania autorskie z rozetką Amerykańskiej Akademii Literatury. Człowiek wieloznaczny, wielowymiarowy, zagmatwany chociaż posiadający jak pisze o nim Krzysztof Zabłocki („Ginsberg, oksymoroniczny Che Guevara poezji”) „proste serce” i sporo wrodzonej empatii.

W kolejnym artykule Ewa Chodakowska analizuje jego wiersz „Lew na żywo”, w którym próbował wizualizować „absolutną świadomość i wieczność całego wszechświata”, co jest charakterystyczne dla ówczesnego jego psychodeliczno-medytacyjnego okresu.

O buncie, krzyku w „Milczeniu po Skowycie” (i Howl) oraz inspiracji poematem Ginsberga przez awangardowego kompozytora Bogusława Schaeffera pisze w swoim szkicu Ewa Cichoń. O ile utwór Schaeffera wydaje się być kompozycją otwartą i wzięta na warsztat przez zdolnego instrumentalistę pozostanie utworem ponadczasowym, to wydaje się, że oryginalny ginsbergowski „Skowyt” we fragmentach tchnie publicystyczną narracją  obnażającą, to co w tamtych chwilach działo się na naszych oczach: umierające amerykańskie miasta i uwięzione w nich apatyczne, zobojętniałe na swój los wieloetniczne amerykańskie społeczeństwo, gdzie zepchnięta na margines „biała rasa” staje się z czasem komiksowym scenariuszem walki Kapitana America z podstępnym Batmanem.

W kolejnym szkicu Andrzej Pietrasz pisze o reminescencjach z polskich podróży Ginsberga pt. „Polska w wierszach i zapiskach Allena Ginsberga”. Pierwsza z 1965, druga dwadzieścia lat później, z 1986 roku i trzecia z 1993 roku. Poeta odwiedził Warszawę, Kraków, Łódź, Bydgoszcz, Katowice. Warto przeczytać go dokładnie, żeby zrozumieć jaki miał ogromny wpływ na polską poezję i polski ruch hippisowski.

Później w kolejnych znakomitych esejach Ewa Opałka w „Pensjonarskim Skowycie albo niedoli czytania (i pisania)” opisuje swoje wrażenia z pierwszych lektur Hessego, Brechta, Dostojewskiego, a później Ginsberga i Kerouc’a. Wiktor Rusin w „Poematach Agorafobii. Rzecz o eksperymentach Beat Generation z pejzażem po drugiej stronie Muru Berlińskiego w tle” próbuje dokonać analizy stosunku twórców wielkich kontynentalnych krajów takich jak Rosja, Argentyna, USA do ogromnych połaci przestrzeni okalających ich osobistą sferę sacrum wędrowania, podróżowania. Pokonywania tysięcy kilometrów w poszukiwaniu swojej tożsamości  oraz panaceum na oddalenie od siebie strachu i zagrożenia rodzącego się w czasie pokonywania gigantycznych odległości dzielących kolejne punkty na mapie, gdzie w miarę posuwania się w głąb kontynentu malejemy podobni do główki szpilki wbitej w mapę naszej egzystencjalnej marszruty. W kolejnym minieseju Katarzyna Czeczot analizuje wiersz Ginsberga „On Neals’s Ahes”, przetłumaczony przez poetkę Julię Hartwig jako „Na prochy Neala”, gdzie w elegijnym tekście połączył autor „Kadysz” elementy lirycznego erotyku. Tadeusz Koczanowicz, w krótkim szkicu zatytułowanym „Parę słów o ‘byciu naprawdę’ Allena Ginsberga” stara się niejako podsumować dotychczasową o nim narrację wynikającą z wcześniejszym artykułów. Kim był Allen Ginsberg dla siebie i swojego pokolenia, dla Ameryki kontrkultury? Guru czy tylko „miłym chłopcem z kapustą w głowie” jak napisze o nim w liście do Miłosza Zbigniew Herbert? Czy jest możliwe udzielenie  jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie?

Można starać się skonstruować swoją odpowiedź w bezpośredni sposób: I tak i nie! Jeżeli przyjmiemy za pewnik, iż był oprócz tego, że pisał wiersze zwykłym człowiekiem, będący sam na sam ze własnymi lękami, słabościami, kompleksami, to otrzymamy jasną wykładnię: był jednym z przedstawicieli swojego pokolenia. Pokolenia koczowników spełniających swoje życie w wędrówce, w ciągłych kulturowych poszukiwaniach, w ucieczce w świat narkotycznych wizji i muzycznego buntu. Buntu tak naprawdę będącego głośnym protestem wobec mieszczańskiego przemijania, życia bez celu – bez głębszego sensu. Ale czy wobec powyższego Ginsberg był w tym wszystkim szczery wobec nas do końca?

Czy czasem nie mając siły przeciwstawić się tej zbiorowej kontestacji nie wiodącej tak naprawdę do wolności lecz do zniewolenia – wobec używek, narkotyków, stanów autodestrukcyjnych brał na siebie rolę pokoleniowego guru? Przecież pisał, że jest szczęśliwy wtedy, gdy mówi swoje wiersze, a oczekiwano od niego ciągłej manifestacji buntu: na spotkaniach, mitingach, manifestacjach. Czy to, że przychodzi na spotkania z rozetką Amerykańskiej Akademii Literatury wpiętą w koszulę stanowi o jego potrzebie akceptacji przez literacko-uniwersyteckie środowisko? Czy to, że zgadza się na wykonanie na psychicznie chorej matce zabiegu lobotomii mówi nam coś o jego panicznym strachu przez chorobą psychiczną? Czy to, że nie umiał spełnić się w normalnych związkach i prowadzić w miarę uporządkowanego życia mówi nam coś o jego podświadomym podporządkowaniu się matce i potem ciągłej od tego ucieczki?

Czasy w których żył sprzyjały buntowi, kontestacji wszystkiego; od tradycyjnej poetyki i literatury, po muzykę, obyczaje i rolę państwa w życiu jednostki. Na jego oczach umierali buntownicy zamieniając się w garstkę prochu, na jego też oczach bunt przepoczwarzył się w polityczne, artystyczne kariery dające pieniądze i materialny komfort. Świat pędził naprzód. Nikt na nikogo nie czekał. Wydaje się, że Ginsberg wykorzystał  to do maksimum.

Szkoda, że nie zamieszczono choćby garstki tekstów Ginsberga w nowym tłumaczeniu np. studentów anglistyki? Czy tekstów beatników i zdjęć z tamtej epoki ilustrujących artystyczne wiece na kampusach czy kultowe już festiwale muzyczne?

Świetnie się bronią nawiązując do ginsbergowskiego artystycznego buntu teksty prozatorskie Iana Kempa, wiersze Ewy Sonnenberg i Joanny Oparek.

Resztę numeru wypełnia twórczość słoweńca Tomaža Šalamuna „Ballada dla Metki Krašovec” i holenderskiego poety Daniëla Visa, a także ciekawe podróżnicze wspomnienia Anny Frajlich pt. „Dach Świata jeszcze raz. Dziennik podróży” i Indi Orlando „Budda w paszporcie”.

Gabriel Leonard Kamiński