F3

Paweł Nowakowski, F3 [wersja odkodowana]

Otworzyłem ramiona. Pelikany nie odleciały.
Otworzyłem parasol. Balkon nie zrehabilitował.
Otworzyłem butelkę. Krople nie dopłynęły.
Otworzyłem okno. Autobus nie przyjechał.
Otworzyłem wydawnictwo. Czytanie stało się przekleństwem i udręką.
Grałem kiedyś w zespole na instrumencie. Czerwonym. Za komuny. Uderzałem trójkątnym plastikiem w coś długiego, smukłego, co drgało i sprzęgało z czarnym prostopadłościanem. Potem były gwizdy i brawa, później napoje z czegoś, a jeszcze później torsje i podróż na wschód. W wagonie bez przedziałów.
Następnego dnia, z nieprofesjonalnym uporem i ułomnym fanatyzmem, próbowałem przewietrzyć schowek na kości, drewutnię talerzy i filiżanek krwionośnych, departament zakwaszonych mięśni. Otworzyć je na uniwersum zefirów, krąg rekreacji, cywilizację blichtru. Ale nie wyszło. Świat nie chciał się siostrzyć, przyroda przebrzmiała, a z powietrza raptownie uciekał tlen. Goniłem go zawzięcie. I gniłem, wypoczywając, bez sensu. Na lazurowej połaci płaskiego dachu, pod kocem resztek koncepcji, zapomnianych idei, ochłapów tez bez pokrycia. Jak u świętego Teodarda, patrona handlarzy bydłem.
Dziennie przysyłano mi (średnia z dwóch miesięcy i siedemnastu dni) 2,14 powieści, 3,96 zbiorów opowiadań i 5,87 tomów poetyckich. „Tomików”, jak pisali sami autorzy. Te od razu odrzucałem. Kto na „hej, kolego” sam deprecjonuje swoją twórczość, nie zasługuje na rewerencję i czas. Chyba, że e-mail zatytułuje tak, jak zrobiła to Defne Kula: „piękne wiersze i problemy”. Z zaciekawieniem otworzyłem plik docx, od razu konwertując go na doc i przeczytałem: „Noc / dziecko. // Nocnik / dzieło / stóp czarnych. // Szoszoni i Hopi. // hop / sasa / i popuszczaj”.
Niegodnym maestrii i utrapienia, przesłałem plik do zaprzyjaźnionego redaktora. Ten wykonał kilka telefonów i już po trzech miesiącach i trzech dniach (słynne samselowskie 33, wynoszące 92-95 dób) „tomik” zapełnił półki i witryny księgarskie, stając się wydarzeniem kulturalnym na cały przedostatni wrześniowy łikend.
Daleko mi do lekceważenia kulturowego znaczenia Szoszonów. Jednak ‘węże’ znad Rzeki Wiatrów byli niscy i kwaterowali w tipi. Gdzież więc im do Irokezów – budowniczych mostów i drapaczy chmur czy właścicieli kompleksów kasyn i hoteli – Pekotów. Ale ja się nie znam. Nic nie wiem. Nie wiem nawet, co to znaczy „nic nie wiem”.
W recenzjach zauważono, że „wiersze autorki trzeba jeść ze żwirem”, „oksymoron goni za szczęściem cierpienia” oraz że „Kula toczy wyrazy, mimo braku zarówno toczni, jak i wyrazów, błąkając się i poniewierając po kilkumetrowym pokoju czasu wojny”.
Dlatego gdy w ubiegłym roku Defne nie dostała nobla, mówiło się, że na pewno dostanie za rok. I w tym także nie dostała. Co to się dzieje? Jednak świat jest bardzo, ale to bardzo nieprzewidywalny. „Literatura i postęp okazały się nie do pogodzenia”.
Ziemia jest torusem. Kto myśli inaczej, nie myśli.

powrót