F2

Paweł Nowakowski, F2 [wersja odkodowana]

Powiększyłem skrzypce. Zepsułem.
Powiększyłem usta. Zaniemówiłem.
Powiększyłem majątek. Zmarnotrawiłem.
Powiększyłem alkowę. Zaspałem.
Powiększyłem wszechświat. Wybuchł. Z powiększaniem należy uważać.
Drzewiej jeździłem z dziadkiem (który nie był moim rodzonym dziadkiem) nad rzeki lub jeziora, w miejsca, gdzie rzeki wpadały do jezior lub woda z jezior wlewała się do rzek. Łowić. Łapać. Łamać. Jak major Kula.
Mniejsze ryby (tak do pięciu centymetrów) łamało się łatwo. I przyjemnie. Większe (od pięciu do dziesięciu centymetrów) z trudem. Pot kapał z czoła na dłonie, trzeba było pomagać sobie kluczami: szwedzkim, francuskim, wiolinowym itp. Jak to potem brzmiało, w opowieściach przy gorącym piecu kaflowym, z jedną ręką pełną purée z makreli i z drugą, z kubkiem z sokiem z sielawy!: „Babciu, złamałem rybę za pomocą żabki”… Dużych ryb (powyżej dziesięciu centymetrów) złamać się nie dało. Lektura biografii świętego Kasjana (patrona stenografów) nic nie podpowiedziała (tak jak i cała literatura: nikomu nic nie podpowiada, drenuje jeno kieszenie, karty kredytowe i zmniejsza zadrzewione powierzchnie ekopozytywnie czynne).
Major Kula pracował na komendzie. Na komendę „baczność” stawał na baczność, na komendę „rób okonia” zeskrobywał łuski zachodnioazjatyckim kordzikiem i patroszył biedne zwierzęta (te, co nadal nie mają przyznanego głosu, mimo że jest już XXI wiek).
Zwierzchnictwo majora wysłało go na głębinę. Znaczeń, strachu, oceanu. Tybetańskie tekstylia (narzuty, koce, zasłony, dywany, ręczniki, poszewki, prześcieradła, obrusy), sprezentowane przez podwładnych na otarcie łez, spakował do plecaka i wyjechał, wyleciał, wypłynął. Ale najpierw otarł łzy.
„Wojna jest zawsze, zmieniają się tylko Niemcy”. D. wiedział co pisze, był pisarzem, synem majora Kuli. A to zobowiązywało. Nie łamał ryb. Kleił je, sklejał, przebierał, sortował, grupował i kolekcjonował. Na strychu pewnego domu jednorodzinnego, gdzieś (mam to gdzieś, więc nie napiszę gdzie), za wzniesieniami, za zagajnikami, za przepełnionymi wysypiskami różności, miał swoją jaskinię, zwaną „jego jaskinią”, która bezapelacyjnie była jego. Tam miał regały. Na wszelkie kolekcje. Zaplanował je z osiemnastomilimetrowej płyty MDF, ale niestety w na rynku skończył się dyktat klienta, a zaczął dyktat wytwórcy. Dostępne były jedynie płyty wiórowe, w gatunku trzecim, i to szesnastomilimetrowe. Zagęścił więc elementy pionowe regałów, z dostępnego asortymentu wybierając płyty pokryte turkusową okleiną, a dla usztywnienia całości, plecy wykonał ze sklejki. Gdy go swędziały, drapał się kluczami: szwedzkim, francuskim, wiolinowym itp. I płakał, łzy ocierając odziedziczonymi tybetańskimi tekstyliami.
Bo jak później D. napisał: „Przedstawione w opowiadaniu sytuacje są fikcyjne, ponieważ wydarzyły się naprawdę”.
Ziemia jest torusem. Albo nie.

powrót